wtorek, 28 września 2010

Sztokholm

Wiele można zobaczyć w Sztokholmie, nawet jeżeli spędza się tam tylko jeden dzień, a właściwie czternaście godzin pomiędzy wpłynięciem promu do portu o 6:30 a wieczorną odprawą. Najlepszy jednak był czerwony, wszędobylski koń... ale o tym później.

tajemniczy obiekt
Prom linii "Viking Line", o nazwie Izabella przypominał wielkie, pływające Tesco. Przewidziano na nim nawet specjalną ogromną "kuwetę" dla psów mających ochotę załatwić się na pokładzie tego ogromnego składu przecenionych alkoholi. Zajmowaliśmy kajutę na samym dole, pod samochodami, tirami i ogólnym przepychem w czym przypominaliśmy nieco Leo DiCaprio w Titanicu. Patrząc przez, a raczej na okno wciąż mogliśmy podziwiać piękne niebo i... sami zresztą zobaczcie bo nie mam pojęcia co to jest.


Rankiem Sztokholm od strony portu wygląda naprawdę pięknie... nie zmieniało to jednak faktu, że podstawową potrzebą poranną oprócz mycia zębów i ewentualnie buzi jest wypicie kawy. I tu pierwsza niespodzianka z serii szok kulturowy - siedząc w knajpce cały czas można obserwować kuchnię. I było tak w każdej restauracji, do której zajrzeliśmy.

Po śniadaniu zaczęliśmy zwiedzanie miasta, o godzinie 7:30. I tu miał pojawić się długi wpis o Sztokholmie, ale ostatnio zupełnie nie mam czasu, więc ograniczam się do pary ciekawostek:



1. Suweniry - większość jest związana z parą królewską, lub wspomnianym wcześniej koniem. Oczywiście znaczna liczba pamiątek jest niesamowicie obrzydliwa:


2. Po prostu, teraz Polska








3. Elegancki koszyczek na odpadki w lodziarni






4. Muzeum Waza - w którym jak wspomniałem znajduje się tak naprawdę tylko jeden eksponat - gigantyczny, siedemnastowieczny okręt wojenny. I robi naprawdę ogromne wrażenie, nawet na ludziach z naszej epoki a co dopiero na powiedzmy rybakach z tamtych czasów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz