czwartek, 19 sierpnia 2010

Matkaa

"Matkaa" oznacza po fińsku podróż i to chyba jedno z najkrótszych słów jakie ostatnio w tym języku widziałem. A oni śmią narzekać na imię Grzegorz i nazwisko Szklarczuk.

Jedyną atrakcją podróży była Ryga i zaplanowana w niej przesiadka. Wysiedliśmy z samolociku, postaliśmy na dworcu, wyszliśmy przez odprawę do busa lotniskowego, spędziliśmy w nim 15 minut i wysiedliśmy drugimi drzwiami bo tam stał nasz nowy samolot. Niezwykłe rozwiązania logistyczne Łotyszów nieco ubarwiły podróż.

A, i moje buty piszczą na lotnisku. Ponadto jeden z podróżnych za żadne skarby nie chciał się rozstać ze swoimi kombinerkami, które trzymał w bagażu podręcznym.

Helsinki

Adaś zjadł pizzę z renifera. A raczej z reniferowatymi kawałkami smakującymi jak dobra kiełbasa. Następnego dnia widziałem żywego renifera, tuż obok mnie... zaraz za siatką helsińskiego zoo. Był tam też Ryś. Prosto z Kampinowskiego Parku Narodowego. I małpy, z gołymi dupami, które tak szaleją w naszym ZOO. Te fińskie były jakieś smutne, wszystkie siedziały pod ścianą.

Zabłądziliśmy także w nocy myląc dworzec z kościołem. Otoczony
najtańszymi rzeczami zakupionymi w IKEI i zakupami poniżej 1Euro z LIDLA idę spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz